No i dotarlismy do najbardzej znanego miasta kambodzanskiego na swiecie. Co prawda juz niezamieszkale i zniszczone, ale piekne. Najpierw je budowali Khmerowie przez kilkaset lat a potem, kiedy zostali pokonani przez Syjam(chyba), miasto wziela dzungla w posiadanie. Przypadkiem odkryl je jakis francuski badacz na poczatku ubieglego wieku i zaczelo sie wielkie oczyszczenie. Bardzo ucierpialo podczas rzadow Czerwonych Khmerow w latach 70-tych, ale nawet te barany nie zdolaly go zniszczyc. Przetrwalo ludzi, ktorzy je zalozyli, przetrwalo wieki w dzungli i teraz cieszy oko. A jak cieszy!? Po prostu cudo. Brak mi slow a aparat zabral Rafal, wiec nie mam zadnych zdjec. Tylko troche duzo licza za wstep, bo 20$ za dzien. Chyba, ze idze sie na trzy, wtedy 40$. Ale nie wiem czy warto, bo mi dzien wystarczyl. Nie jestem fascynatem wloczenia sie za innymi turystami z calego swiata. Gdybym tak odkryl gdzies w gluszy wlasna mala swiatynie to nikomu bym nie powiedzial, tylko sobie ja zwiedzal co roku sam w ciszy i spokoju...
Rozjechalismy sie w rozne strony. Jarek zostal na plazy, Dziewczynka z Rafem pojechali do Kampong Cham(czy jakos tak) a ja jutro ruszam w kierunku Laosu. Pewnie sie tam spotkamy. Jak nie tam to mam nadzieje, ze w Bangkoku